Dziś te słowa usłyszałam od swojego dziewiętnastoletniego syna.
Siedzieliśmy na tarasie, a ja narzekałam.
Że zgubiłam durnoszczęście i to strasznie boli.
Że skóra na szyi wiotczeje i ciało dopomina się zgodności z metryką.
Że przegięłam zapisując się na studia, pozbawiając się wolnego czasu i spokojnej głowy.
Że praca ambitna i rozwijająca jest pasmem trosk i stresów.
Że użalam się nad sobą, kajam za nieugotowane obiady, niezrealizowane treningi i jestem zaprzeczeniem samej siebie sprzed miesięcy. Ogólnie, że czarny las, głęboka dupa, nędza i drama.
Jak to się wszystko stało?
Pozwoliłam sobie, żeby dzień za dniem rezygnować z tego w co wierzę. Ulegać wpływom innym. Szukać na siłę akceptacji. Spełniać oczekiwania. Zaczęłam się karmić nie tą treścią, słowem i emocjami co trzeba.
Wiedziałam, że jestem w czarnej dupie, ale nie wiedziałam jak się z niej wydostać.
Czekałam, aż się coś wydarzy, co pozwoli mi zebrać siły i poradzić sobie z wszystkimi wyzwaniami. Czekałam i nie przychodziło. A ja codziennie robiłam swoje, bez radości, z obowiązku, jak siłaczka, tracąc radość z każdego dnia i robiąc dobrą minę do złej gry.
No ja pierdziu…
Ja. Co to mówię, że szczęście to nasza decyzja. O ironio!!!
Nadal wierzę, że stan szczęścia to kwestia decyzji. Ale dzisiaj wiem lepiej, że na tą decyzję trzeba mieć siły. Muszą wydarzyć się warunki. Może musi się przelać ta przysłowiowa czara? Może musimy ponownie odpowiedzieć sobie kim jesteśmy, czego chcemy, co jest naprawdę ważne?
Chyba osiągnęłam punkt kulminacyjny.
Po roku od wielkiej zmiany, od rozpoczęcia nowej pracy, od rzucenia się w nowe, trudne warunki doszłam do ściany.
I dobrze. Tego potrzebowałam.
Jak czasem niewiele trzeba. Zdanie Młodego absolutnie mnie rozwaliło. Nagle moje własne dziecko ratuje mi tyłek. Zadziałał chyba efekt zaskoczenia. Mój synek, ten co za nim płaczę, że zaraz nas opuści, któremu to ja ciągle nawijam makaron na uszy, tłumaczę i edukuję, ten mój synek wysłuchawszy mych zrzędzeń daje mi życiowe rady. Jakie trafne.
Nie poddawaj się. Rób swoje.
Niedawno dokładnie taką sama historią podzielił się ze mną kolega. Czasem jedno zdanie może odmienić totalnie nasze decyzje. Czasem czegoś chcemy, chodzi to za nami, ale ciągle nie ma w nas siły, gotowości, czekamy na ten moment… i przychodzi. W spotkaniu, w zdaniu od kogoś. Temu koledze pomogło w rzuceniu nałogu. Mnie w powrocie na swoje tory.
Jak dobrze! Jak mi brakowało tej energii, tych emocji. Stęskniłam się za sobą.
Postanawiam złapać dystans.
Postanawiam robić swoje, starając się najlepiej, ale pamiętając co w moim życiu najważniejsze.
Najważniejsi są moi bliscy. Warmi i dzieci. Rodzina. Moi zwariowani znajomi, dla których ostatnio nie miałam czasu. Mój spokój i radość z każdego dnia. Wnoszenie czegoś dobrego w świat dzięki najmniejszym nawet gestom i zmianom. Codzienne stawanie się ciut lepszym, mądrzejszym. Ale dla siebie – nie dla oceny innych.
Piszę tego posta trochę terapeutycznie. Dla siebie. Potrzebuję przelać swoje myśli i stan w coś namacalnego, co pozwoli mi nie zwątpić i pomoże utrzymać się na odzyskanej orbicie #durnoszczęścia.
Może ten zapis przyda się też tym, którzy myślą, że są ludzie, których nie imają się kryzysy, którym wszystko idzie jak po maśle. Nie ma takich. Każdy z nas mierzy się ze swoimi trupami w szafie. Jeden o nich powie, inny nie.
I to jest ok. Jesteśmy różni. Nie oceniajmy.
Ja piszę, bo potrzebuję.
Ten post bez zdjęć. Bez słów kluczowych. Zero stresu o zasięgi. Prawie jak do szuflady, ale takiej, żebym czuła zobowiązanie przed samą sobą.
Ps1. Szymon – dziękuję. Pamiętaj zawsze jaki masz wpływ na świat wokół siebie.
Ps2. Marysiu – Twoja obecność dzisiaj nieoceniona. Dziękuję!
Spodobał Ci się ten wpis? Udostępnij go!
Ten post ma 9 komentarzy
Tak. Stanąć w prawdzie. To zawsze dobry początek. Cieszę się.
Potwierdzam słowa Zielonej… Mamy deficyty Ciebie ale najpierw powalcz o Siebie, poczekamy ♥️
Właśnie piękna jest ta cierpliwość, wolność i akceptacja w naszej grupie. I troska i wsparcie. To Ty Karola przyciągasz takich ludzi. Dzięki Tobie Funtri takie świetne ?
Tekst trafił tez i do mojej „szuflady”…. W razie kryzysu nie zawaham się go użyć ?
Schowaj głęboko. Oby się nie przydał 😉
No! Cieszę się z tego posta jak glupia, czekam na więcej i jestem dumna, bo wiem co nieco o tych stresach i jak ciężko było złapać za pióro!
Ola jesteś znakomitym sekundantem i towarzyszem tej drogi. Dobrze mieć Cię obok.
Tak! Tęsknimy!
?
Czas nadrobić!