Czy motyle w brzuchu przeżyją 25 lat?

Dawno, dawno temu…

Dokładnie 25 lat temu, był dzień, którego po dzisiejszym dniu nie będzie.

Czwartek, 29 lutego 1996 r.

Wtedy narodziły się motyle w brzuchu, które przetrwały do dziś.

Byłam na 3 roku studiów i właśnie organizowany był półmetek dla wydziału Gospodarki Narodowej ówczesnej Akademii Ekonomicznej.

Pamiętam jak byłam ubrana i lepiej byłoby wymazać to wspomnienie. Pamiętam stołówkę AE, na której na co dzień królował kotlet pożarski i gołąbki z ziemniakami. Pamiętam tylko odrobinę z tego jak przyszłam i spotkałam się ze znajomymi z grupy. Potem mam zupełną pustkę, do czasu kiedy wybieram się do prowizorycznego bufetu. Trasę z góry obieram tak, aby przejść obok konkretnego stolika.

Przy tym stoliku siedzi Piotr vel Warmi. Szczęśliwie sam.

 

Mężczyzna mojego życia

Znam go tylko odrobinę. Wyjątkowo przepisałam się z przyjaciółką na zajęcia z polityki gospodarczej do innej grupy – akurat regularnej grupy Piotra. Znam jego imię i nie zamieniłam z nim do tej pory żadnego słowa. Mam jednak w pamięci jego postać, jak przechodzi uliczkami AE. Poważny, taki jakiś tajemniczy i niedostępny. Było w nim coś takiego, że w tłumie przewijających się ludzi, zawsze go wyłowiłam i zawisłam z nieokreśloną myślą. Nie żebym miała bzika – bo bzika, akurat miałam na punkcie kolegi ze swojego ogólniaka, który tak mi się podobał, że gdy go widziałam totalnie odbierało mi rozum wraz z podstawowymi zdolnościami motorycznymi.

Wracam na półmetek. Siedzi ten Piotr, ciągle taki niedostępny, a jednak przyciągający, więc musowo po jakimś średnio wyrafinowanym alkoholu, nabieram odwagi na spacer w kierunku bufetu. Przechodząc obok niego, rzucam: Cześć Piotr, jak się bawisz?  I przysiadam na sekundkę….

Z tej sekundki urodziło się całe 25 lat…

Mężczyzna mojego życia

Wtedy zaczęliśmy rozmowę, poszliśmy tańczyć, odprowadził mnie do domu.

W poniedziałek po wykładzie porannym czekał, żeby zaprosić mnie do kina. Poszliśmy na „Co się wydarzyło w Madison County”. W drodze do kina opowiedział dramatycznie beznadziejny kawał i do dziś jestem wdzięczna, że opuścił mnie czasowo jakiś zmysł analityczny, bo rozum powinien go skreślić wówczas, a jednak łaskawie darował.

Zaraz potem były Piotra urodziny (czyli za kilka dni ponownie będą 😉), a po nich kilka intensywnych dni z sercem skaczącym pod sufit.

I moje: Czy mnie w końcu pocałujesz? I zaraz: Czy będziesz ojcem moich dzieci?…

 

motyle w brzuchu na ławce

Pamiętam jak dziś i ciągle czuję te emocje, gdy po dwóch tygodniach od półmetka, pojechałam na weekend do domu. Siedzę w kuchni, jem zupę. Moi rodzice obok, prawie pochyleni nade mną, wyczekujący informacji co u mnie, stęsknieni i ja nad tą zupą… Siedzę i wszystko we mnie się trzęsie i tańczy – pamiętam to i czuję nadal. Siedzę i cieszę się do tej zupy jak głupi do sera, a oni wyczekują, bo nie bardzo czają, co mi tak wesoło. I ja znad tej zupy oznajmiam: Poznałam mężczyznę swojego życia…

Minęło 25 lat

Dziś, kiedy widzę Piotra gdzieś w oddali w grupie ludzi lub gdy biegnie przede mną albo nadchodzi skądś, czuję dokładnie tą samą radość i emocje, które czułam nad tą zupą. Doszedł do tego jeszcze spokój, poczucie bezpieczeństwa i wdzięczność.

Czasami mamy w sobie takie emocje, że trudno je samemu znosić. Macie tak? Ja na pewno tak mam.

Dla przykładu aktualnie czytam książkę, przez którą mózg mi eksploduje i muszę się tym dzielić z innymi, bo mam poczucie, że w pojedynkę wybuchnę.

Podobnie teraz, kiedy piszę o naszym związku, czuję przymus obwieszczenia całemu światu, że ciągle jestem maksymalnie zakochana w swoim mężu i jeśli tego nie wyartykułuję, to nie pomieszczę tego w sama w sobie. To może jakieś schorzenie jest?

Romantyzm jest dobry w bajkach

Pisząc wcześniejsze zdanie naturalnie chciałam napisać: maksymalnie i niezmiennie jestem zakochana.

Powstrzymałam się, bo to nie byłaby prawda. Niezmiennie, czy bez przerwy, byłoby nadużyciem.

Bo ten wpis nie jest tylko o tym, jak to Warmułki, spijają sobie z dziubków przez ostatnie ćwierć wieku.

Uwielbiam mojego męża. On o tym świetnie wie. Ale wie też, że jestem pewna, że po świecie chodzą setki i tysiące mężczyzn, z którymi mogłabym stworzyć równie udany związek. I odwrotnie. On mógłby równie mocno kochać inną kobietę.

Zupełnie nie jestem romantyczna. Nie wierzę w przeznaczenie, połówki pomarańczy, „ona jedyna”, „on ten jej pisany”….

Wystarczyłoby zdecydować się na uczelnię w Poznaniu, nie Wrocławiu i życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.

Wierzę jednak w moc naszych decyzji, wyborów i działania.

Tariffa mężczyzna mojego życia

Kryzys małżeński

Motyle w brzuchu po 25 latach związku, to nie jest żaden cud, dopust Boży czy szczęście. To efekt ciężkiej i świadomej pracy, nie mającej nic wspólnego z romantyczną komedią z TV.

To również stan szczęśliwie już stały, ale poprzedzony lepszymi i gorszymi okresami i otarciem się o poważny kryzys małżeński, którego wielu z naszych znajomych raczej się nie domyśla.

Nie piszę o tym, bo jestem ekshibicjonistką i raduje mnie wywlekanie rodzinnych spraw na forum publiczne. Piszę o tym, bo mam świadomość jak wiele par przechodzi przez trudne okresy i poddaje się. Nie będę nikomu dawała rad, bo to bardzo niebezpieczne, ale podzielę się mechanizmem, który zadział się u nas. Może ktoś skorzysta z naszego doświadczenia.

 

Po półmetku, randkowaniu, zaręczynach, przyszedł ślub i fantastyczny czas pierwszych lat małżeństwa. Wszystko szło znakomicie. Miłość i bliskość kwitła. Pojawiło się długo wyczekiwane pierwsze dziecko. Trudy związane z jego początkowym stanem zdrowia jeszcze nas zbliżyły. Po trzech kolejnych latach urodziła się córka. Zbiegło się to z budową domu i przeprowadzką do niego.

I co? I nie napiszę nic odkrywczego. Przyszedł absolutnie książkowy kryzys małżeński.

Schemat powtarzający się tak często.

Warmi w pracy. Człowiek na dorobku, ciągle jeszcze pnie się po szczeblach kariery, musi się wykazać i udowodnić. Długie godziny w biurze, imprezy z klientami, spotkania integracyjne z kolegami, wyjazdy służbowe.

Ja w domu. Jedno dziecko na cycku, drugie domaga się uwagi. Schodząc z piętra na dół z dzieckiem trzymanym na biodrze, w ręce niosę butelki, pod pachą pieluchy i w zębach możliwe, że coś jeszcze. Staram się ogarnąć dzieci, dom, gotowanie. Dzwonię do męża w trakcie dnia, może mam jakąś sprawę, a może po prostu potrzebuję dobrego słowa – on w szale obowiązków, nie ma czasu, nie może rozmawiać. Czuję, że nie bierze udziału w tym moim szarym życiu i gonitwie.

On czuje, że ja niezadowolona, w drzwiach witam go z nosem na kwintę, listą rzeczy do zrobienia i pretensją za późny powrót. Niby nie ma dramatu, ale temperatura spada.

Codzienna rutyna, drobne frustracje, powolutku robią swoje. Każdy czuje się ofiarą sytuacji. Każdy uważa, że druga strona mogłaby bardziej, lepiej. Próby rozmów zawsze kończą się zaognieniem tematu. Bo ty nigdy, a ty zawsze….

Naprawdę nie wiadomo skąd i jak wpadliśmy w czarną dupę. Ten sam Piotr, który dzisiaj rozmiękcza moje serce, a na uczelni powodował taniec kiszek, teraz powodował, że gdy przekraczał próg domu momentalnie doprowadzał mnie do furii. Co nie zrobił, powiedział, było niewłaściwe.

W drugą stronę działo się to samo.

Podejmowaliśmy próby rozmowy i wyjścia z tego stanu. Przy postawie ofiary i osoby poszkodowanej oraz oczekującej zmiany od tej drugiej strony, skazywaliśmy się od razu na porażkę.

Ostatni dzwonek

W takich sytuacjach potrzebny jest zwykle jakiś katalizator, okoliczność, która wytrąci nas z orbity, nie pozwalającej pójść dalej.

U nas pojawiła się taka okoliczność. Dumna nie jestem, ale powtórzyłabym to ponownie- intuicja bowiem przywiodła mnie do telefonu męża.

Miejsce na potępienie i krytykę…..

Powtórzę: zrobiłabym to ponownie.

Ponowne miejsce na potępienie i krytykę….

Kontynuując uprzedzam, że nie będzie sensacji. Dla mnie jednak była wystarczająca nauka.

Tak, Warmi prowadził korespondencję z koleżanką z pracy. Niby nie groźną. Pitu, pitu, haha, haha. Chodzili na lunche razem, rozmawiali. Też miewam takich bliskich kolegów. Wtedy jednak słusznie zapaliła mi się lampka kontrolna.

Mój mąż znalazł w tej koleżance osobę, przy której mógł odsapnąć, wyluzować się. Pewnie opowiadał jej o fajnym filmie, a ona go słuchała. Może powiedziała dobre słowo i doceniła, czego w domu nie zaznawał – bo jak chwalić, że nastawił pranie, kiedy ja zrobiłam w tym czasie milion innych rzeczy bez oczekiwania pochwały. Może nie było żadnych perspektyw na więcej w tej relacji „pracowej”, ale to był dla mnie ostatni sygnał alarmowy. Po prostu przestraszyłam się i uświadomiłam sobie, że dobrnęliśmy do ściany.

Tym razem, wcale nieświadomie, ale dziękuję Bogu, że tak się stało, nie zmyłam mu głowy, za zastaną sytuację, ale posypałam głowę popiołem. W końcu zdałam sobie sprawę, że muszę spojrzeć na siebie. Na warunki jakie stwarzam dla tego związku. Muszę zmienić postawę z tej pełnej oczekiwań względem niego i  realnie przyjrzeć się swojej roli w tym całym konflikcie.

Teraz rozmowa wyglądała zupełnie inaczej. Postawa zrozumienia, skruchy, pozbawiona roszczeń, spowodowała zupełnie inną niż do tej pory reakcję Piotra. Jakie to banalne! Jakie to proste! Kurcze przecież to żadne odkrycie Ameryki. A tak ciężko było do tego dojrzeć.

Codzienność zaczęła powoli się zmieniać. Tak jak wcześniej każda pretensja, grymas i napięcie nakręcało nową falę negatywnych emocji, tak teraz zadziałał ten sam mechanizm, ale zwrócony w przeciwnym kierunku. Świadomie wypowiadane pochwały i docenienie, każdy kolejny komplement nakręcał nowe pozytywne reakcje.

To się nie dzieje samo. To jest ciężka praca. Na początku bardzo świadoma. Wymagająca uważności i nie pozwalająca iść na skróty.

Kiedy jednak machina się rozkręci jest już bezobsługowa. Perpetuum mobile.

Dlatego dzisiaj spędzamy ze sobą tyle czasu, dzielimy pasje, doceniamy i ciągle wkładamy w trud w utrzymanie wysokiej temperatury związku. To się samo nie zadzieje. Jeśli ktoś uważa, że bez wysiłku i pracy motyle będą cały czas w brzuchu się unosiły, to muszę sprowadzić go na ziemię. No way. Trzeba o nie dbać, dokarmiać i pielęgnować przez całe życie.

Warto próbować

Przykro mi jest obserwować te tak częste rozstania par, które dochodzą do wniosku, że się skończyło, wypaliło, że to już nie to, co było kiedyś.

To trochę jak z dzisiejszym sprzętem AGD, którego się nie chce naprawiać, bo taniej i szybciej kupić nowy.

Jeśli są podstawy, jeśli tych dwoje ludzi naprawdę kiedyś chciało spędzić ze sobą resztę życia, to naprawdę wierzę, że jest materiał do odbudowania tej relacji.Bo jak pisałam w poprzednich wpisach, często nie chodzi wcale o czynniki zewnętrzne, czy tą drugą osobę, ale naszą percepcję i nasz wybór, jak podejdziemy do sytuacji. Widzę przecież po sobie jak byłam zafiksowana na wydawałoby się jedyny słuszny sposób oceny rzeczywistości.

25 lat i przezwyciężony kryzys małżeński

Słabo byłoby, gdyby nie udało się nam przezwyciężyć tego kryzysu. Szczęśliwie skończyło się dobrze, wyciągnęliśmy porządną naukę i możemy dziś cieszyć się 25leciem związku.

Bez oporów, możecie zatem czcigodnym jubilatom składać życzenia w komentarzach 😊

Spodobał Ci się ten wpis? Udostępnij go!

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn

Ten post ma 17 komentarzy

  1. Ilona

    Piękne bo prawdziwe! Jak zwykle czytam i uśmiecham się sama do siebie.13.01.2021. minęło 25 lat gdy slubowalismy sobie z moim mężem Arturem. Nie zawsze było kolorowo i bajecznie ale nigdy nie wątpiłam w naszą miłość. Mamy wspólne pasje i potrafimy cieszyć się małymi rzeczami.Doceniam to co mam bo wiem,że to dzięki naszej wspólnej pracy.Zastanawiam się skąd była we mnie taka mądrość i wybrałam właśnie jego??? Pięknie jest chcieć razem iść przez życie i nie zamieniać na nowe tylko naprawiać jeśli coś szwankuje. Wszystkiego najlepszego Sylwia dla Ciebie i całej rodziny?

    1. SYLWIA

      Ilonka wszystkiego najlepszego kochana! My to stażowe małolaty zatem 🙂
      Ja wczoraj zastanawiałam się nad źródłem sukcesu – ta ciężka praca to jedno, ale ważne są jednak fundamenty. Te same wartości na wejściu. Wtedy jest na czym budować. Ja pamiętam jedną z pierwszych rozmów z Piotrem. O rodzinie. To jak opisywał mi swoich rodziców, relacje, dom dało mi poczucie, że mamy te same podstawy (i nie chodzi mi jak się w domu działo, ale co on o tym mówił, jak mówił, jaką postawę przyjmował). Dało mi to poczucie, że nie będzie trzeba nikogo zmieniać gruntownie i nikt z nas, nie będzie miał poczucia łamanego kręgosłupa. Przy wspólnych wartościach skarpetki to pikuś 🙂

      1. Ilona

        Też uważam że wzorce wynosimy z domu. A jak fundament jest solidny to zawsze się odbuduje! Cieszę się ogromnie każdego dnia kiedy mogę przytulić się do mojego Dywana i czuć szczęście i miłość ❤️ i zgadzam się z Tobą: motyle po 25-ciu pięciu latach nadal mogą fruwać!

        1. Karolina

          Mądrość i zarazem „prostota” jakie płyną z tego tekstu.. Ogromny szacunek dla Was za przytomność umysłu, wolę walki i umiejętność dokarmiania „motyli” ☺️

    2. Kasia

      Wow! Wow!wow! Wielkie Gratulacje i wielkie dzieki ???

  2. Magdalena

    Sylwia to co napisałaś to szczera prawda. 🙂 Życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy, samych dobrych chwil, dużo szczęścia i miłości na kolejne wspólne lata.

    1. SYLWIA

      Dziękuję Madziu 🙂 Ciekawie to życie nam się plecie, no nie? Fajnie, że jesteś! Żeby ta opisana historia się mogła wydarzyć, trzeba było zrezygnować z Ciebie w roli szwagierki – a czuję, że byłoby to fajne 😉

  3. Iwona

    Ależ piękne wspomnienia….
    Pamiętam ten półmetek i to rodzące się uczucie?
    Cudownie widzieć Was razem.!?

    1. SYLWIA

      Ja pamiętam też, że się nabijaliście ze szkolnych odległości w tańcu 🙂 Świetnie było!!! Ciepło pozdrawiam!

  4. Ela

    Gratuluje Wam wszystkiego. Cudownego związku, cudownych dzieci, cudownego życia.?
    Sylwia to co napisałaś jest takie prawdziwe i szczere. Przeczytałam jednym tchem.
    Nie wiem co moge Wam jeszcze życzyć. Macie chyba wszystko. ?

    1. SYLWIA

      Dziękuję Ela za tyle dobrych słów i pozytywnej energii. Sobie i innym życzę, żeby każdego dnia czerpali radość z tego, że był nam dany i żebyśmy u kresu niczego nie żałowali.

  5. Monika

    To jest najlepsze podsumowanie 25ciu lat razem. Całym sercem życzę kolejnych dziesiątek lat razem w zdrowiu i miłości.
    Podpisuję się pod tym opowiadaniem. Myślę że wiele par jeśli nie wszystkie mają kryzysy- tylko nie wszyscy udźwignęli to w taki piękny i mądry sposób. Gratuluję Sylwia czujności i umiejętnego pokierowania losem. A Bóg też w tym maczał palce jestem przekonana że tak właśnie było.
    Pozdrawiam Monika Krycia -Stachurska (Stasiowa) .

    1. SYLWIA

      Macza we wszystkim – to się wie! 🙂
      Dziękuję Monika!

  6. Goska R

    Bardzo inspirujące ?. Kolejnych szczęśliwych 125 lat Kochani!

    1. SYLWIA

      Dzięki Gosia! To też jest super, że Wy zaczęliście pisać swoją opowieść. Uczcie się na błędach innych 🙂

  7. Bozena

    Uwielbiam Was oboje. Najlepsze życzenia Kochani!

    1. SYLWIA

      Dzięki Boszka – ale To Wy jesteście role model i stoicie na najwyższym pudle. My byliśmy w powijakach, kiedy u Was się owocnie działo 🙂

Dodaj komentarz

logo białe

POLITYKA PRYWATNOŚCI