Motywacja to jeszcze nie samodyscyplina

Siostra Madonna Buder a #dziarskastaruszka

Motywacja ważna rzecz.

Życie jednak pokazuje, że jest bezradna, jeśli obok nie kroczy samodyscyplina.

W ostatnich dniach niektórzy z Was przypomnieli sobie, a inni dowiedzieli się pierwszy raz o istnieniu Żelaznej Siostry  – Madonny Buder.

Siostry zakonnej, która grubo po czterdziestce zainteresowała się Triathlonem  i na przestrzeni czasu, pomimo kolejnych lat na karku,  pokonywała pełne dystanse Ironmana. To właśnie jakiś news z nią w roli głównej stał się przyczynkiem do mojej przygody z triathlonem i projektu #dziarskastaruszka.

Koniecznie jednak muszę jeszcze wspomnieć o Dadze. Koleżance, która będąc wzorem mamy i gospodyni domowej, co to w kuchni ma zawsze swojski kompot i ciasto drożdżowe, zrobiła mniej więcej w tym samym czasie ¼ Ironmana, pokazując mi, że takie rzeczy są możliwe, dla powiedzmy ciągle jeszcze normalnego człowieka.

Medale triathlon Sieraków

Brak samodyscypliny

Inspiracja, inspiracją – ale co dalej?

Znam siebie. Są obszary, w których jestem jak gestapo. No mercy. Dyscyplina, konsekwencja, zero wymówek.

Niestety indywidualna aktywność sportowa jakoś zupełnie pozbawiona jest mojej samodyscypliny. Wiem o tym od dawna. Zawsze jednak byłam aktywna fizycznie i bardzo doceniam znaczenie ruchu. Lubię to, ale moja głowa zupełnie nie współpracuje i permanentnie robi mi pod górkę.

Sposób na siebie

Ponieważ znałam swoje ograniczenia i byłam świadoma braku dyscypliny, postanowiłam znaleźć jakiś sposób na siebie. Dobrze jest wiedzieć co nieco o sobie. Ja wiem, że oprócz miłości do puchatego szlafroczka i kocyka, została we mnie ta kujońska nuta, która powoduje, że wobec postawionego przede mną zadania spinam maksymalnie pośladki i nie pozwalam sobie na wtopę. Celowo zatem, szukając zewnętrznego bata na siebie, znalazłam grupę triathlonową, gdzie licząc na zewnętrzną motywację,  znalazłam swoje miejsce. Tu ukłony do wszystkich wariatów z FUNTRI – uwielbiam Was!

Zewnętrzny czynnik w postaci tygodniowego grafiku treningów, motywacja związana z cyklicznymi startami, fantastyczni, pozytywni ludzie wokół z całą pewnością pomogli mi wejść na ścieżkę systematycznej pracy.

Głowa mnie sabotuje

Niestety, wewnętrznie wcale nie było lepiej. Może nawet gorzej? Teraz już wiedziałam, że na trening pójść trzeba, że siara będzie, jak najlepszy trener ever – Karola – zobaczy w dzienniczku lukę i niezrealizowaną jednostkę, ale ciągle toczyłam nieprzerwaną wojnę z głową, ponosząc dość często porażki.

Moja głowa jest mistrzem w generowaniu bardzo uzasadnionych powodów odpuszczenia treningu. Pogoda – wiadomo. Upał, żar z nieba – no nie da się biegać w takich warunkach. Deszcz? Wszystko mokre, w butach chlupie, jak się przeziębię, to dopiero trzeba będzie zrobić grubszą przerwę. Mróz, wiatr – no to przecież ma przyjemność sprawiać… Poza tym w zimie dzień ile trwa? W ogóle nie trwa – rano ciemno, po pracy od razu ciemno. U nas na wsi ciemność, czarność. A jeśli dzień był w pracy do dupy i człowiek przychodzi jak wypluty – wtedy kocyk i kieliszek wina, jest niewygórowaną nagrodą za wcześniejsze trudy.   I żeby nie było, żem taka wygodnicka tylko. Mam i szlachetne pobudki. Przecież trzeba dzieciom zupę ugotować na drugi dzień, bo po szkole będą się błąkać po kuchni, łapiąc wszystko niewskazane. Spędzenie czasu z tymże dziecko/nastolatkiem też stanowi godne uzasadnienie. Poza tym kiedyś trzeba zrobić pazury i zatuszować siwiznę. Zakupy same też nie przyjadą do domu. Słowem moja głowa mówi – mission impossible.

motywacja samodyscyplina bieganie

Myślenie nie popłaca

Trwałam tak sobie w tym wewnętrznym rozdarciu przez kilka lat do czasu, kiedy po przeczytaniu Miracle Morning wpadły w moje ręce inne treści jej autora – Hala Elroda.

Z jednego konkretnego podcastu wyciągnęłam zaskakujący wniosek.  Myślenie nie popłaca. Eureka!

No oczywiście nie generalizujmy, bo nam cywilizacja upadnie.

W tym jednak konkretnym przypadku mądrość wyciągnięta z tego podcastu, sprawdziła się jak złoto.

Mój zasadniczy problem polegał na tym, że choć naprawdę chciałam regularnie trenować, przed każdym pojedynczym wyjściem z domu przeprowadzałam tą samą żmudną i zażartą dysputę sama ze sobą dotyczącą zasadności mojej decyzji. Czysty sabotaż.

Wiedziałam przecież, że za każdym razem, kiedy wygrałam i poszłam się zmęczyć, ostatecznie wracałam spełniona, zadowolona z siebie i przekonana, że to była znakomita decyzja.

Znakomitą decyzją było ogólne postanowienie trenowania i nie powinno być ponownie rozważane.

Po tej dziwnej „rozkminie” postanowiłam raz na zawsze zamknąć temat. Skoro wiedziałam, że chcę trenować, że jestem zdeterminowana robić to systematycznie, niezależnie od okoliczności i że już wcześniej rozważyłam solidnie wszystkie plusy i minusy- to znaczy, że decyzja zapadła. Raz na zawsze.

Powiedziałam sama sobie bardzo wyraźnie, że nie zgadzam się na, żadne ponowne dywagacje. Za każdym razem, kiedy tylko pojawi mi się w głowie przebłysk, kierujący mnie na tory powątpiewania względem treningu, twardo reaguję, zatrzymując takie myśli. Wiem, że to trochę brzmi jak schizofrenia, ale mówię sama sobie – nie pozawalam ci o tym myśleć – koniec. Ucinam proces i celowo kieruję myśli na inny temat.

To działa

Skuteczność jest zaskakująca. Zaczęłam w ten sposób podchodzić do tematu dokładnie pół roku temu – we wrześniu.

Mam w tygodniu w sumie 4-5 treningów: trzy treningi biegowe, jeden motoryczny i przy działających basenach pływanie (rower, jakby kto się pytał, ogarniam mentalnie 😉, ale na wiosnę trzeba wrócić). Przez te pół roku – i biorę tu na świadka trenera Karolę – opuściłam w sumie trzy treningi i żaden z lenistwa. Każdy pojedynczy z powodu obiektywnych przeszkód – zabiegów lekarskich lub terminów totalnie niemożliwych do pogodzenia.

Wszystko dlatego, że postanowiłam nie myśleć.

Stop drzemkom

Dokładnie ta sama zasada działa przy porannym wstawaniu. W tygodniu i niedzielę, kiedy mam wybieganie, wstaję o 4:45. Chcę tego. Naprawdę dobrze mi to robi. Dzięki temu dzieją się świetne rzeczy – energia do pisania bloga jest właśnie jednym z efektów. Jestem w stu procentach przekonana, że poranne wstawanie jest jednym z czynników sukcesu. Będę na pewno jeszcze o tym pisać, ale żebyśmy się dobrze zrozumieli – tu nie chodzi o bicie rekordów i wstawanie w ekstremalnych godzinach. Chodzi o wstanie wcześniej niż zwykle -a ponieważ moje dotychczasowe normalne wstawanie miało miejsce o 5:30 – żeby wygospodarować  dodatkowy czas na poranne rytuały wymagane było cofnięcie budzika na 4:45.

Czy wy myślcie, że rano jest łatwo wstać o tej godzinie? Nie jest. Nawet jak się ma przekonanie, że to dobry pomysł, to głowa generuje milion przeszkód. Że ciemno, że zimno, że wieczór się przedłużył i ogólnie po co?

Ale ja już wiem po co. Przemyślałam to. Zdecydowałam -we wrześniu. Nie potrzebuję co rano się nad tym zastanawiać. Budzik zatem nastawiony na 4:45. Kiedy rano dzwoni,  nie pozwalam sobie na rozważenie włączenia drzemki, jedyną moją myślą wtedy jest to co, po kolei mam zrobić. Żadne, czy mi się chce, czy mi się podoba ta perspektywa, czy może dzisiaj jakaś dyspensa? Zero myśli na ten temat – ban absolutny.

Wstaję, łazienka, przemycie twarzy, ubranie w dres, kuchnia, szklanka wody i kierunek moje miejsce w salonie, gdzie czekają na mnie moje afirmacje, książka, dziennik i mata do rozciągania. Działam według schematu i myślenie nie jest mi tu potrzebne. Już ja wiem, co by ono oznaczało…

Jeśli borykacie się z podobnymi wyzwaniami, spróbujcie wyłączyć myślenie. Naprawdę. Nasza głowa w takich przypadkach to nasz największy wróg.

Reguła 5 sekund

Nie jest żaden mój pomysł i patent. Do mnie przyszedł za inspiracją Hala, ale ostatnio trafiła też w moje ręce książka „Reguła 5 sekund” Mel Robbins, która opisuje zasadę niezwykle podobną do tej, którą ja używam. W książce przedstawione są badania naukowe nad nawykami, które stanowią uzasadnienie skuteczności tej metody – którą w moim potocznym języku określam jako „Myślenie szkodzi”, a Mel nazywa ją „Regułą 5 sekund”.

Ja podejmuję decyzję nie myśleć i mi się to udaje. Mel natomiast dodatkowo podpowiada, żeby w chwili, kiedy mamy podjąć jakieś działanie, policzyć kolejno od 5 do 1, aby w ten sposób wzmocnić chęć podjęcia działania lub ograniczyć sabotaż koleżanki głowy. To odliczanie to trochę jak sygnał do startu rakiety. Przy 1 podejmujesz działanie i nie czekasz, aż spłynie na Ciebie fala rozkminy. Szacuje się właśnie, że te pierwsze 5 sekund od impulsu do działania jest kluczowe i podjęcie akcji w ciągu tych pierwszych 5 sekund gwarantuje sukces.

horacy cytat samodyscyplina motywacja

Grunt to podjąć działanie

Czy to prosty ban na myślenie w chwili wątpliwości, czy odliczanie od 5 do 1 przełamujące nawyk odkładania spraw na później, ostatecznym kluczem do sukcesu jest podjęcie działania. Można mieć głowę pełną wiedzy, teorii i zasad – jeśli nie przekujemy ich w czyn, na nic się zdadzą.

Jeśli jednak taki śpioch i wielbiciel celebracji poranka, z pachnącą kawą i książką w cieplutkiej kołderce, wstaje o tak dramatycznej porze, to jest to dowód, że wszystko jest możliwe.

Czy Wy też przeżywacie takie katusze jak ja? Jakie macie sposoby na siebie? Podzielcie się swoimi doświadczenia w kwestii przełamywania ograniczeń. A może to tylko ja mam takiego sabotażystę w głowie?

Spodobał Ci się ten wpis? Udostępnij go!

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn

Ten post ma 2 komentarzy

  1. SYLWIA

    Hej Majka! Jaka z Ciebie leniwa buła, jeśli co chwilę podejmujesz trud na nowo? Większość z nas ponosi na co dzień porażki. Osobiście nie tak cieszy mnie samo osiągnięcie celu, co progres – nie miałby u Ciebie miejsca gdybyś forever zaległa na kanapie- a tak, podnosisz się z niej co rusz 🙂 Gorąco polecam Ci MIracle Morning (Fenomen Poranka). U mnie po przeczytaniu tej książki ruszyło wszystko w takim tempie, że sama za sobą nie nadążam. Powodzenia i odzywaj się !

  2. Majka

    Świetny post. Daje kopa leniwym bułom takim jak ja i narzędzia do działania 🙂 U mnie jest raz z górki, a raz pod górkę. Zaczynam wcześnie wstawać żeby od rana ogarnąć trening, a po kilku-kilkunastu dniach wkrada się coś przez co wstanę później i już cały misterny program poranny przepada. Wypróbuję Twoją metodę, poczytam Elroda i o metodzie 5sek. i może u mnie też się sprawdzi.

Dodaj komentarz

logo białe

POLITYKA PRYWATNOŚCI