Pocovidowe wypociny: SAVERS by me

Savers w covidzie

Niedawno skończyła mi się izolacja.

Z jednej strony – ulga, z drugiej – trwoga. Wcale nie czuję się całkiem zdrowa.  A już na pewno nie w pełni sił. Podobno jeszcze przez kolejne tygodnie mogę się czuć jak worek zwłok.

O ile spodziewałam się osłabienia i poczucia zmęczenia, o tyle nikt nie uprzedzał, że mój mózg też zostanie dotknięty koroną. Może nie mówi się o tym głośno, ale dla mnie jednym z bardziej odczuwalnych skutków ubocznych choroby jest totalne zwolnienie zatrybiania. Czytam książkę i muszę powtarzać niektóre zdania, żeby do mnie dotarły. Zupełnie nie potrafię się skoncentrować i popracować koncepcyjnie. Jeszcze popychanie spraw do przodu przejdzie, ale twórcze myślenie?

Dramat.

Miracle morning savers

W takich okolicznościach przyszło mi popełnić  (opóźniony już przez gorączkową malignę) wpis na bloga. Najgorsze, że temat sam w sobie jest mało seksowny. Brak weny i polotu spowodowany przytępieniem zwojów nie pomaga.

Nie ma co szukać taryfy ulgowej. Trzeba pisać. Zgodnie z planem – będzie kontynuacja poprzedniego wpisu o Miracle Morning. Dzisiaj nieco bardziej szczegółowo o SAVERS.

Nie będę jednak powtarzała treści książki. Na pewno nie będę również teoretyzowała i mądrzyła się na temat poszczególnych elementów porannej praktyki Miracle Morning.

W literaturze i sieci znajdziecie mnóstwo równie mądrych, co teoretycznych wskazówek na temat każdego indywidualnego składnika SAVERS. Ja po prostu podzielę się z wami swoją praktyką. A czasem wręcz zmaganiami – bo nie wszystkie opanowałam w stopniu satysfakcjonującym.

Podstawowe rzeczy jakie chcę wam  przekazać  to – po pierwsze –  że jeżeli zdecydujecie się sięgnąć po SAVERS powinno się to odbyć w zupełnej wolności oraz w zgodzie z Wami samymi, a przede wszystkim z myślą, że robicie to SAMI dla SIEBIE.   Po drugie – uwierzcie! –  ten poranny czas poświęcony tylko WAM naprawdę ustawi cały dzień i przyniesie same korzyści.

Silence

Praktyka ciszy jest pierwszym krokiem.

Kiedy wstaję, najpierw ubieram się w dresy, potem schodzę na dół do kuchni i robię sobie i Piotrowi wodę z cytryną. Po wodzie umaszczam się na swojej ukochanej sofie w salonie. Tu jest moje stałe miejsce. Na stole czekają na mnie książki, słuchawki, dziennik, pióro – nie muszę niczego szukać, organizować – wszystko na mnie czeka w stałym miejscu.

Przed czasami Miracle Morning wstawałam i pędziłam do kuchni rzucając się w wir przygotowań: śniadanie dla całej czwórki, potem drugie śniadanie do pracy, na czwartym biegu drugie śniadanie do szkoły. Wszystko w pośpiechu, stresie, jak w śniadaniowej fabryce, na akord, od samego rana. Przygotowywałam posiłek, ale głową już byłam w pracy. Albo nawet po! Mentalnie rozwiązywałam już bowiem problemy „popracowe” – wysokie obroty i szaleństwo od pierwszej chwili na nogach!

Teraz spokój.

Mam jeszcze czas. Mój czas. W domu cisza. Piotr robi swoje „saversy” na górze.

Ja na swojej sofie. Ciepło mi i przytulnie. Nakładam ukochane słuchawki Bose i odsłuchuje 5 minutową medytację prowadzoną . Zmieniam treści. Korzystam czasem z Headspace, czasem z Calm, a ostatnio po prostu z YT.

Nie będę nikogo przekonywać do medytacji. Do wszystkiego trzeba dojść samemu. Ja kiedyś byłam sceptyczna – teraz bardzo lubię tę praktykę. Relaksuje mnie, odpręża i dobrze nastraja do kolejnych kroków.

A kolejnym krokiem w trakcie ciągle trwającej części Silence jest w moim przypadku modlitwa.

Jestem wierząca – żadna tajemnica. Te kolejne kilka minut prostej i szczerej rozmowy z Bogiem daje mi siły na cały dzień. To czas, kiedy wyrażam wdzięczność. Proszę. Dzielę się troskami i szukam odpowiedzi na zadawane pytania. ON odpowiada.

Może dla niektórych zbyt bezpośrednie to wyznanie, może ktoś posądzi mnie o ekshibicjonizm i zbytnią otwartość, ale obiecałam sobie od samego początku być sobą i nie udawać innej osoby niż jestem. Liczę się z tym, że nie wszystkie osoby będą zachwycone moim światopoglądem, ale jak ktoś mądrze powiedział –   jeśli się chce wszystkich uszczęśliwić, to trzeba zająć się sprzedażą lodów. (Choć jakby się nad tym głębiej zastanowić, to pewnie i tak nie jest gwarancją spokoju –  istnieje bowiem permanentne ryzyko naszego polskiego wdawania się w nieustające dywagacje na temat ceny lub jakości lodów rzekomo rzemieślniczych…😉)

Uspokójmy jednak myśli, bo jesteśmy ciągle w ciszy…

Modlitwa jest dla mnie kluczowym saversem. Gdyby z jakiegoś powodu inne nie mogły się wydarzyć, sama modlitwa potrafi sprawić, że i bez pozostałych saversów jestem gotowa wejść w nowy dzień uzbrojona w siłę, nadzieję i ufność, że przede mną dobry czas.

Afirmacje

Kiedyś wydawało mi się, że afirmacje to wymysł amerykańskich oszołomów od robienia waty z mózgu. No wiem – wioska takie myślenie… To: „Mogę wszystko! Strumień szczęścia i pieniędzy płynie w moją stronę!” wydawało się takie obce mojej wrażliwości…  Nie rozumiałam tematu i oceniałam go sądząc po pozorach.

No ale „się mi zmieniło”. Pewnego dnia, będąc w drodze  do pracy myślałam o ważnych dla mnie tematach  –  jak to miałam w codziennym zwyczaju. Skupiłam się wtedy na moim podejściu do córki. Coś znowu poszło nie tak. Dałam się sprowokować, puściły mi nerwy, miałam pretensje do siebie, że nie wykazałam się odpowiednią cierpliwością. Powiedziałam sobie: „Nigdy więcej nie odmówię Marysi swojej uwagi i nie pozwolę, żeby moje emocje przysłoniły mi moją miłość do niej”.

Zaraz, zaraz, ale co to było? Czy to aby nie afirmacja? Ależ tak! Tylko taka, która dotyczyła mojego świata,  ważnej dla mnie sprawy, dlatego (po raz kolejny) dla mnie niezwykle wartościowa i znacząca.

Afirmacja to pozytywne stwierdzenia, które powtarzane regularnie służą do zmiany podejścia do głoszonych treści, identyfikacji z nimi, przekucia w czyn składanych deklaracji. Po ludzku to nic innego, jak systematyczne przypominanie sobie co jest dla nas ważne, jakie mamy postanowienia w konkretnych obszarach, świadome koncentrowanie się na zaplanowanych działaniach, zmianach itp.

Poranne savers czytanie

Często mamy dobre postanowienia, plany względem siebie, ale w szale codzienności zapominamy, że mieliśmy się na czymś skupić, dokonać zmiany jakiegoś nawyku. Po miesiącu przypominamy sobie,  że mieliśmy się pochylić się czy popracować nad jakimś tematem. Codzienne afirmacje stanowią sposób na to, żeby w każdy dzień wejść z większą świadomością konieczności poświęcania większej uwagi sprawom dla nas ważnym – co zazwyczaj zmniejsza do minimum ryzyko przypomnienia sobie o nich dopiero po miesiącu.

Na początku swojej drogi korzystałam z gotowych afirmacji, które były dostępne w materiałach dodatkowych do Miracle Morning. Po pewnym czasie dojrzałam i przygotowałam swoje własne, którymi od kilku miesięcy zaczynam każdy dzień. Przypominam sobie dzięki nim o obszarach, które wymagają mojej uwagi i pracy.

Moje osobiste afirmację brzmią następująco:

  • Moje życie ma znaczenie dla mnie i innych. Nawet w sposób niezamierzony wpływam na inne osoby. Jestem świadoma tej zależności i dlatego wszelkie swoje działania aranżuję tak, aby wnieść pozytywne emocje, energię i inspirację w życie osób, z którymi mam kontakt.
  • Chcę, żyć długo w zdrowiu i dobrej formie. Dlatego jem zdrowe, pełnowartościowe produkty, które odżywiają mój organizm. Jem dużo surowych warzyw i owoców. Ograniczam spożywanie odzwierzęcych produktów. Regularnie trenuję zgodnie z grafikiem, a w dni wolne robię minimum 10000 kroków
  • Wierzę w swój sukces. Przy tej wierze i wyjątkowym zaangażowaniu mogę osiągnąć wszystkie postawione przed sobą cele. Dlatego codziennie podejmuję zaplanowane działania. Nie odpuszczam i nie idę na łatwiznę. Robię to, co słuszne, a nie to, co proste. Dzięki temu staję się osobą, która osiągnie postawione przed sobą cele i zrealizuje swoje marzenia.
  • Wszystko co mam, zarówno w wymiarze materialnym jak i talentów, otrzymałam od Boga. Każdy dzień rozpoczynam modlitwą do Niego i wyrażeniem swojej wdzięczności i uwielbienia. Każdy dzień kończę z Bogiem, bo ON jest źródłem wszelkiego dobra w moim życiu i Jemu należy się mój czas, oddanie i miłość.

Wizualizacje

Przechodzimy do mojej pięty achillesowej.

Teoria mówi, że powinnam stworzyć na przykład mapę marzeń –  vision board. Zilustrować swoje plany i marzenia. Jeszcze tam nie jestem. Na razie ciągle jawi mi się to jako amerykański wymysł – ale wierzę, że zmądrzeję i w podobny sposób w jaki zmieniło się moje podejście do afirmacji zmieni się i moje podejście do mapy marzeń. Wszystko w swoim czasie….

Na razie moje wizualizacje trwają najkrócej ze wszystkich „saversów”. Udaje mi się jednak wyobrazić siebie jako szczęśliwą, spełnioną #dziarskąstaruszkę. Zdrową, szczupłą, energetyczną, opaloną babcie na rowerze, która wzbudza zainteresowanie i sympatię ludzi napotkanych po drodze. Która wraca z równie dziarskim Warmim do domu, a tam podejmuje grono znajomych i rodziny przy zastawionym pysznościami gwarnym stole i czuje się  spełniona w życiu kolorowym, wypełnionym pozytywną energią i wartościami przyniesionymi na ten świat.

Czuję tą radość, satysfakcję i spełnienie. Nie mam pewności – ale chyba o to chodzi w tych wizualizacjach. To jest mój plan na życie i ku tej wizji zmierzam.

Exercise

Ta część jest świetna! Bardzo ją lubię i ogromnie mi jej brakowało w ostatnich dniach, kiedy totalny brak sił nie pozwalał mi wykrzesać z siebie energii na kilka minut porannego rozruchu.

Tu wprost podam wam rozwiązanie, które często praktykuję. Jest taki super człowiek – Damian Bugański- prowadzi na YT kanał Człowieku rusz się. Wśród wielu cennych materiałów ma też dwie serie Rozrusznika porannego. To zestawy porannego 5 minutowego rozruchu – znakomite na początek dnia. Zerknijcie do niego, bo chłopak jest naprawdę dobry. Tutaj link do Rozrusznika porannego

Czasami dla odmiany wprowadzam sobie pewne elementy jogi w mojej własnej pokracznej interpretacji. Fajne jest to, że zupełnie jej nie ogarniam – przede mną ciekawa przygoda poznania tematu jogi głębiej – kiedyś. Teraz robię kilka podstawowych pozycji, które dobrze mi robią na początek dnia.

Jeżeli szukam urozmaicenia – albo po prostu tego potrzebuję po weekendowych wybieganiach  – sięgam po roller i poświęcam swoje 10 minut porannych ćwiczeń na rolowanie. Rolowanie jest niedocenionym sprzymierzeńcem w walce ze wszystkimi boleściami! Jeśli są tu osoby, które jak ja cierpią na problemy z odcinkiem lędźwiowym, to roller w dłoń! I uwaga – żadne plecy! Pokatujcie tyłek i mięsnie ud! (Słowo!)

Rolowanie

Reading

Po ćwiczeniach, rozgrzana i już z podniesionym ciśnieniem, wkładam binokle na nos (PESEL robi swoje…) i odpływam w czytanie.

W teorii to powinien być czas na treści rozwojowe, na które w codziennym dniu ciężko nam wygospodarować czas.

Ja mam to szczęście, że czytanie jest obecne w moim życiu w znacznym wymiarze.

Lubię czytać zwłaszcza wieczorem w łóżku, dlatego poranny reading przeznaczam na nieco odmienny cel – ciągle jednak związany z czytaniem.

Jakkolwiek do zabrzmi – zwłaszcza w świetle części dotyczącej ciszy i kwestii modlitwy  – nie przeczytałam jeszcze do tej pory całego Pisma Świętego.

Poświęcam zatem swoje 10 minut porannego czytania na zapoznanie się z kolejnym fragmentem Biblii. Codziennie rano czytam 3 rozdziały i dzięki tej założonej dyscyplinie zbliżam się już ku końcowi.

Wiem, że bez tej porannej rutyny byłoby mi ciężko zrealizować swój plan. Tu bardzo wyraźnie widać moc nawyków i systematycznych praktyk.

Savers czytanie

Scribing

Pisanie jest dla mnie największym odkryciem „saversów”.

Mam za sobą czas, kiedy trzymanie długopisu w ręce mnie bolało. Naprawdę. Tak bardzo odzwyczaiłam się od pisania ręcznego, że zatraciłam umiejętność swobodnego posługiwania się długopisem w czaso-wymiarze dłuższym niż złożenie podpisu. Moje pismo straciło jakiekolwiek znamiona rozpoznawalności poszczególnych znaków. Klawiatura poczyniła w tym obszarze ogromne spustoszenie.

Na szczęście, trening czyni mistrza! Powoli, powoli wracają literki. Ciągle sama siebie nie potrafię rozszyfrować, ale już z przyjemnością trzymam pióro! Tak –  pióro! Pióro robi mega różnicę.

Czasami siadam do pustej kartki i mam pustkę w głowie. I zaczynam pisać, że nie wiem co napisać i nagle wylewa się fala myśli, słów, ważnych dla mnie spraw.

A kiedy te słowa i myśli zaczynam zapisywać, dzieje się zadziwiająca sprawa. Te chaotyczne myśli, często wątpliwości, nagle stają się bardzo klarowne. W trakcie procesu pisania, nagle przychodzą odpowiedzi do głowy. Często mi się tak zdarza, że stoję przed jakąś decyzją i kiedy zaczynam pisać,  argumenty układają się w logiczny ciąg i odpowiedź okazuje się bardzo prosta  – i nie chce być inna niż ta zapisana! Zapisywanie niezwykle porządkuje myśli i nadaje im materialny wyraz.

Savers pisanie

Często wykorzystuję też tę część „saversów” do praktyki wdzięczności, poświęcając kilka linijek na docenienie tego, co dobre w moim życiu.

Czasem robię też prostą listę zadań na dany dzień, a kiedy indziej zapisuję ważne dla siebie cytaty czy refleksje.

Często kiedy słucham jakiegoś wartościowego podcastu i mam głowę pełną nowych treści, streszczam je sobie w punktach, żeby w przyszłości do nich wrócić.

Właśnie kończę swój pierwszy brulion i kiedy trzymam go w ręku i widzę te zapisane strony, czuję bardzo wyraźnie jak wiele się zmieniło. Jaki ważny czas za mną! Równocześnie już się cieszę na nowe zapiski i gryzmolenie w kolejnym zeszycie, który na święta kupił mi Warmi.

***

Tak właśnie wyglądają moje poranki. Codziennie rano tak samo. Dają mi poczucie bezpieczeństwa, porządkują myśli, przygotowują do wyzwań codzienności.

Dzięki tym prostym praktykom i wynikającym z nich działaniom życie układa się jak po maśle. Nie jestem ortodoksem – w ostatnich dniach choroby nie katowałam się wstawaniem o 4:45 – nie miałam siły wstawać w ogóle – dotkliwie jednak odczuwałam brak poszczególnych „saversów”. Na szczęście I am back!

 

O mamo!!! Dobrnęłam do końca! Kiedyś bolała mnie ręka od pisania ręcznego, dzisiaj naprawdę bolał mnie mózg. Jeszcze nigdy wysiłek intelektualny nie był takim wyzwaniem. Mam nadzieję, że najbliższe dni przyniosą rekonwalescencję i zniknie mi ta niemoc z głowy.

Uważajcie na siebie i dajcie znać w komentarzach co tam u was w świecie, z którego byłam wykluczona przez ostatnie tygodnie.

 

Spodobał Ci się ten wpis? Udostępnij go!

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn

Ten post ma jeden komentarz

  1. Michal S

    Hej, Sylwia-chyba w podobnym czasie przebyliśmy covidowanie. Ja też dochodze do siebie po dwóch tygodniach męki i powolutku, powolutku.. Ale to jakoś zawsze pokrzepia, że czlowiek nie sam z takimi samymi after-symotomami 'głowy' sie mierzy 🙂 Spowolnienie trybów neuronów i ogólną pół-moc – ciężko mi jakoś zaakceptować..

    Bardzo przyjemnie sie czyta Twoje wpisy, świeże na rozruch, byc moze kiedyś przyjdzie czas i na moje poranki 😉 Kropla drązy skałę (hope!) ;D
    Gratulacje z wyjścia z korony Tobie i sobie oraz duużej radosci świętowania ze Zmartwychwstania Pańskiego i sił z tego plynących! Ciepłe pozdrowienia

Dodaj komentarz

logo białe

POLITYKA PRYWATNOŚCI