Codzienność daje nam mnóstwo powodów do narzekania i niezadowolenia.
Znacie to?
Korki na drogach, wkurzający ludzie wokół, niekompetentny szef, irytujący partner, niepowodzenie w realizacji celu, problemy zdrowotne, braki finansowe, życiowe dramaty, jak ten, który opisuję na końcu.
Te wszystkie sytuacje są realne – spotykamy się z nimi wszyscy na co dzień.
Czemu jednak służy permanentne narzekanie na nie? Rozpamiętywanie tych wszystkich problemów, powtarzanie o nich kolejnej przyjaciółce, rozkładanie na czynniki pierwsze przed snem, nurzanie się w nich i pozwalanie im na zawładnięcie naszym samopoczuciem i nastrojem?
Czy dzięki temu czujemy się lepiej?
Czy dodaje to nam energii do życia?
Czy to rozwiązuje nasze problemy?
Nie bardzo.
Nabywamy raczej przeświadczenia, że wszystko jest do bani. Spada poczucie naszej wartości. Brakuje nam sił do podjęcia kroków, żeby zmierzyć się z sytuacją.
Czy szczęśliwi ludzie nie doświadczają tych wszystkich przykrych sytuacji, trudów i wyzwań?
Czy ich szczęście wynika z korzystnie układających się okoliczności?
Czy na ich drodze stają tylko życzliwi ludzie, mają idealną pracę, umiejętności nadające się do talent show i ogólnie życie usłane różami?
Nie.
Doświadczają tych samych wyzwań co wszyscy.
Zasadnicza różnica polega jednak na tym, na czym się koncentrują.
Hal Elrod, autor Miracle Morning, lubi obrazować tę sytuację dwiema stronami/kartami życia, które mamy do wyboru oceniając je.
Na jednej z nich jest wymienione wszystko, co jest pozytywne, wszystko, z czym czujemy się dobrze, co sprawia nam przyjemność, radość i satysfakcję i co, gdy o tym myślimy, powoduje poczucie zadowolenia.
Na drugiej stronie wymienione jest wszystko, co negatywne, wszystko, czego nam brakuje, wszystko, co powoduje przykrość, złe samopoczucie, te rzeczy i sytuacje, które kiedy o nich myślimy i się na nich skupiamy powodują, że jest nam po prostu źle.
Obie strony są prawdziwie. Jedna i druga opisuje nasze życie. To rzeczywistość, w której na co dzień funkcjonujemy. Wszyscy. To jednak, na czym się aktywnie koncentrujemy, poświęcamy więcej czasu i uwagi, determinuje jak się czujemy przez większość swojego czasu.
Bardzo przemawia do mnie zdanie, które po raz pierwszy przeczytałam lata temu w autobiografii Urszuli Dudziak – „Czym się karmisz, to rośnie w Tobie”.
Karmmy się tym co nam służy. To nie znaczy być ignorantem i nie zauważać realiów wokół, nie mieć krytycznego stosunku do pewnych zdarzeń czy ludzi.
Znaczy to jednak unikanie bezproduktywnego pławienia się w negatywnych emocjach, wracania do starych, przykrych zdarzeń, ciągłego podsycania uczucia gniewu, zawodu, smutku.
Zamiast tego przywołujmy przyjemne wspomnienia, zauważajmy piękno przyrody, doceniajmy codziennie drobne radości.
Gdybym osobiście miała się skupiać na swoich błędach, niepowodzeniach i trudach, myśleć o nich i rozpamiętywać przez cały dzień, wszystkie problemy mojego życia, na pewno skończyłabym w poważnym kryzysie emocjonalnym.
Dlatego świadomie skupiam się na pozytywach. Codziennie poświęcam uwagę wartościowym doświadczeniom. Celowo koncentruje się na dobru wokół mnie, otaczam się pozytywnymi ludźmi i celebruję przyjemne chwile i doznania. Oczywiście, że zauważam absurdy codzienności i negatywne sytuacje, ale nie nurzam się w nich i nie rozwodzę się nad nimi, tracąc swoją energię i dobrostan.
Decydując się na pisanie bloga postanowiłam, że będę pisała bardzo szczerze, otwarcie, dzieląc się nie tylko wiedzą, ale przede wszystkie doświadczeniem, nawet jeżeli będzie mało komfortowe dla mnie. Wierzę, że ma to sens, jeśli pomoże komuś innemu. Dlatego podzielę się z Wami bardzo osobistym przeżyciem, aby pokazać jak ja tę teorię opisaną wcześniej przekładam na realne, do bólu prawdziwe życie.
W listopadzie zeszłego roku okazało się, że jestem w ciąży.
Szok i niedowierzanie. Na karku 46 lat. Słaby wiek na ciążę.
Za sobą dwa traumatyczne porody sprzed nastu lat, roczna rehabilitacja syna „Vojtą” i zalecenie powstrzymania się przed kolejnym potomstwem. Przede mną plany zawodowe, rosnąca forma dobrze rokująca na kolejny rok startowy, perspektywa wolności rodzicielskiej, plany na podróże we dwoje i czerpanie z życia garściami.
Można by wymieniać długo całą listę zagrożeń, ryzyk i powiedzmy szczerze – strat. One wszystkie były realne i niewydumane. Mogłam usiąść w kąt, zanegować rzeczywistość, przewidywać wszystkie czarne scenariusze, zagrożenia i komplikacje i płakać za utraconą wolnością.
Nie chciałam tak. Świadomie i mechanicznie odsunęłam na bok wszystkie czarne myśli. Oboje z Warmim rzuciliśmy się szukać pozytywów.
Znalazła się cała masa.
W sumie zawsze chcieliśmy mieć trójkę dzieci, więc skoro tak się zdarzyło, to z radością przyjmiemy trzecie dziecko. „Fasolka” nas odmłodzi, otworzy nowe perspektywy. Cudownie będzie tak powiększoną ekipą siąść kiedyś do świątecznego stołu. Nasze obecne dzieci doświadczą nowych pozytywnych emocji, odpowiedzialności, przetasowania wartości – świetnie im to zrobi. Scementuje to jeszcze bardziej naszą rodzinę. Nie będzie tak bolało odchodzenie starszych dzieci z domu i w końcu będąc dojrzałymi ludźmi, wychowamy to dziecko, czerpiąc z tych wszystkich dotychczasowych doświadczeń, bardziej na luzie, bez napinki.
Skupienie się na wizji całuśnych stópek, które zanim urosną do rozmiaru 46, będą tylko moje, perspektywa ponownego zakosztowania tej nieziemskiej więzi z karmionym maleństwem spowodowała, że poczułam, iż zdarzyła mi się najlepsza rzecz pod słońcem. Znowu będę najmądrzejsza, jedyna i ta, bez której żyć się nie da.
Szok zatem trwał tylko jeden dzień. Radość trzy tygodnie.
Po trzech tygodniach diagnoza – płód nie rozwija się prawidłowo. Nie rośnie. Kolejna wizyta – tętno nie wyczuwalne.
Koniec nowej, zaakceptowanej i wyczekiwanej już rzeczywistości.
I ponownie trudne realia. Oczekiwanie na samoistne poronienie. Pytania: dlaczego, po co? Strach przed bólem. Uczucie wybrakowania. Zawiedzione nadzieje i niespełnione modlitwy. Bardzo uzasadnione okoliczności do przeżycia traumy i zanurzenia się w czarnej otchłani.
Ale po drugiej stronie dzieją się piękne rzeczy. Nastoletnie dzieci okazują niebywałą dojrzałość. Zachowują się tak, że oboje z Warmim wychodzimy z tego doświadczenia niezwykle zbudowani ich postawą. Otaczają mnie niezwykłą troską. Sam Warmi – silny i niezastąpiony. Obok, po części fizycznie, po części wirtualnie, moja przyjaciółka – prawdziwy cud i anioł. W pracy totalne zrozumienie i wsparcie. Troska wielu osób, z którymi wcześnie podzieliłam się nowiną i w trudnym czasie wsparli mnie psychicznie. Powrót do pierwotnej rzeczywistości i planów sprzed nowiny.
I po teście ciążowym i po źle rokującej diagnozie bardzo świadomie, nawet trochę metodycznie, wybrałam kartę z pozytywnymi zapisami. Na nich się skupiłam, je pielęgnowałam. Nie zmieniło to rzeczywistości, ale ogromnie pomogło przez nią przejść.
Mija właśnie rok od tych wydarzeń. Jest we mnie spokój. Jestem silniejsza i po prostu dobrze mi, pomimo utraty ciąży i całego wyjątkowego roku 2020.
Dla mnie był właśnie wyjątkowy, a nie najgorszy, trudny czy …..„tu wypipkajmy”. Wyciągnę wnioski ze wszystkich trudnych sytuacji, wykorzystam na przyszłość, ale pielęgnować będę w sobie tylko, co było dobre i wartościowe – a było tego naprawdę dużo.
Szczęście wymaga decyzji i pracy. Nie przychodzi samo i tylko do wybranych.
Gorąco zachęcam Cię do spojrzenia na Twoją rzeczywistość przez pryzmat pozytywnej strony. Nie musisz tego czuć, nie musi to wynikać z twojej natury. Po prostu potraktuj to jako ćwiczenie. Za każdym razem, gdy pojawi się jakaś przeszkoda lub np. przykrość zastanów się chwilę i pomyśl, czy nie wiążą się z nią jakieś pozytywy. Poświęć temu chwilę, naprawdę warto.
A jeśli temat jest naprawdę szczególny i ciężko Ci znaleźć jakikolwiek korzystny walor, nie pozwól, żeby negatywne wrażenia i emocje zawładnęły Tobą. Poświęć jedynie chwilę na zanotowanie tej rzeczywistości i po prostu mechanicznie, w odpowiedzi na tą niekorzystną sytuację przenieś swoje myśli na inne, te pomyślne aspekty Twojego życia.
Może wydaje Ci się to banalne, ale uwierz mi czyni cuda. Taka praktyka wyćwiczona i stosowana na co dzień zmienia zupełnie postrzeganie rzeczywistości i czyni człowieka po prostu bardziej szczęśliwym.
Chyba każdemu z nas zależy na tym, aby być szczęśliwym?
Zgadasz się z mną? Masz wątpliwości? Podziel się ze mną swoim zdaniem w komentarzu. Bardzo chciałabym poznać Twój punkt widzenia.
Spodobał Ci się ten wpis? Udostępnij go!
Ten post ma 2 komentarzy
Anno, bardzo Ci dziękuję za ten komentarz i podzielenie się swoimi sprawami. Najważniejsze 2 kroki masz za sobą – świadomość tematu i podjęcie działań. Życzę Ci powodzenia i głęboko wierzę, że przed Tobą dobry czas. Nie mam kwalifikacji terapeutycznych i nie mogę wchodzić w kompetencje profesjonalistów, ale jeśli będziesz potrzebowała kiedyś ludzkiej dawki pozytywnej energii odezwij się – podzielę się swoją 🙂
Zgadzam się w 100% , niesamowity tekst , blog zaczęłam dopiero przed chwilą śledzić bo zainteresował mnie komentarz do postu Ewy Chodakowskiej na Instagramie. O tym jak nasza głowa potrafi zrobić z nami to co chce to przekonałam się i przekonuję od jakiegoś czasu codzienne, jak nasze nastawienie i chęć pozytywnego myślenia może zmienić wszystko, ja przez lata a może przez całe życie bałam się być szczęśliwa a dzisiaj się pytam……. dlaczego ? To jest łatwe choć jeszcze nie do końca dla mnie , pracuję nad tym ,jestem na terapii u psychoterapeutki i z mężem na terapii małżeńskiej ( chodzi o rozstanie, rozstaliśmy się 4 miesiące temu po 27 latach, myślę że duży wpływ miało właśnie wmawianie sobie że już lepiej nie będzie i skupienie się na negatywnych emocjach zamiast nad tymi problemami popracować i zobaczyć czy wspomnieć dobre momenty ) nie chcę powiedzieć że terapia nie pomaga ale nic nie pomoże jeśli 99,9 % sami w siebie nie uwierzymy i to pozytywne myślenie i wiara w szczęście to droga do sukcesu. Podziwiam i pozdrawiam gorąco.
Anna